niedziela, 1 lipca 2007

Psy, koty i cała reszta

27.06
W szale i głównie dlatego, by uniknąć wapnowania hali, poszłam posprzątać paszarnię. Nie było źle, po omieceniu sufitu, ścian i podłogi wywiozłam tylko jedną taczkę pyłu i pogoniłam kilka szczurów, które raczyły bezczelnie przyglądać się mojej radosnej twórczości. I tak się zastanawiam, czy istnieją projekty budynków inwentarskich, do których te bydlęta się nie dostaną. Faktem jest, że mimo 20 lat życia na wsi, szczurów kurnikowych nie cierpię wręcz organicznie. Myszy mogą sobie biegać do upojenia, ale szczurza morda wyglądająca zza węgła budzi we mnie mordercze instynkty. I chęć poszukiwania jakiegoś rozwiązania, by bydlaki nie mogły dostać się na kurnik. Tyle tylko, że chyba jedyną możliwością byłby projekt kurnika postawionego na palach wkopanych w zbiorniki z kwasem. A na moście zwodzonym zasieki z drutu kolczastego. I pole minowe. I gniazda automatycznie sterowanych karabinów maszynowych co 2 metry. Ech, pięknie by to wyglądało...

28.06
Przygotowania do wstawienia w toku. Oczywiście sprzęt nadal nie jest umyty, ale przynajmniej przyjechała słoma i sprawdzono instalację elektryczną. Po całym dniu latania pomiędzy starym kurnikiem, nową halą i podwórkiem przyszło mi jeszcze układać 150 belek słomy. Ale przynajmniej wiem, że uczulenie na słomę mam nadal, po tym eksperymencie moje ręce wyglądają tak, jakbym cały dzień pokrzywy zbierała. Na szczęście w trakcie ścielenia będę siedziała w Łodzi i pakowała resztę naszych rzeczy. Psy po raz pierwszy skosztowały świeżego kurczaka, trafił się zawałowiec, który padł praktycznie na moich oczach. Oprócz kolaków skorzystał Runciter, który bezczelnie podkradł kawałek mięsa prosto z miski Amber. Oczywiście Pokufana zareagowała tak jak zawsze, pokazała zęby, a gdy to nie pomogło, dała sobie spokój. Innymi słowy pełna współpraca. Gorzej jest z Perłą, która poczuła bluesa i zaczęła się marcować. Sterylizowana nie była, jakoś nie widzieliśmy potrzeby operowania kocicy mieszkającej na drugim piętrze w bloku i nie wychodzącej na spacery dalej niż na balkon. A teraz zrobił się problem, bo upilnowanie jej graniczy z cudem. Byle do soboty, wtedy będę miała dla niej leki. A za dwa miesiące, jak już będą pieniądze, razem z Runciterem pójdą pod nóż, nie ma innego wyboru. Przynajmniej załatwi się to hurtowo.

Brak komentarzy: