poniedziałek, 16 lipca 2007

06.07.

Jednak paskudna pogoda ma swoje zalety. W nocy wiatr wyrwał z zawiasów okno na starym kurniku. Oczywiście szyba się potłukła, futryna też w stanie ciężkim, na szczęście żaden kurczak nie znajdował się w polu rażenia. Za to matka wniebowzięta, barowali się z tym oknem podobno od roku, nikt nie był w stanie go wyjąć. A tu proszę, wystarczyło, że trochę zawiało i po problemie. Żeby tak jeszcze tą podsufitkę zwiało, też bym ogłosiła święto narodowe. Tego “myślącego inaczej”, co to wymyślał projekty budynków inwentarskich ocieplanych odpadami odzieżowymi, to bym najchętniej rozszarpała na strzępy. Mało tego, że takie “ocieplenie” nasiąka jak gąbka, a szczury i myszy mają w nim istny raj, to jeszcze dzikie pogonie kur za świeżo opadłą z sufitu pończochą czy tasiemką i ewentualne skutki konsumowania przez tępe brojlery tego typu smakołyków wcale nie są zabawne. Rozumiem,czasy były ciężkie, ale bez przesady.
Skończyły się łapki. Psy ogłosiły głodówkę protestacyjną, obie miski są pełne karmy, a kolaki czekają pod lodówką na “normalne jedzenie”. Perła tupnęła wczoraj łapą i strzeliła focha na maksa, do tej pory nie raczyła się pojawić. Za to Runciter zaaklimatyzował się już w pełni, w ramach solidarności z Gapą zaczął prychać na psy. Pewno dlatego,że okupują koci teren, czyli kuchnię. Nati została dziś królową grzybów, ma na koncie pełno zajączków i dwa prawdziwki, obok których przeszli wcześniej wytrawni grzybiarze, czyli matka ze znajomym. Grzybów nazbierali prawie całą torbę, mnie oczywiście szlag najjaśniejszy trafił, bo zbierać uwielbiam, a musiałam w domu siedzieć i inwentarza gdaczącego pilnować. Ale trudno, co się odwlecze, to nie uciecze, w niedzielę biorę psy i idę na dwie godziny w las. No chyba, że nadal będą “moje” kury, wtedy biorę psy i przez godzinę uprawiam biegi po lesie, by zdążyć z powrotem zanim kurczaki wodę wypiją.
Pan Zalewski został zawieszony za krytykowanie minister Fotygi. Krytykowanie było nie na miejscu, gdyż godziło w nasz kraj. Problem polega na tym, że teoretycznie przynajmniej pan Zalewski krytykował panią minister dla dobra naszego kraju. Ciekawa jestem, jak z tego kaczki wybrną.
30.06

Ostateczne pożegnanie z wynajmowanym mieszkaniem. Wreszcie kończę przeprowadzkę, to czego nie zabrałam, mam nadzieję, że jakoś pomieści u swoich rodziców Andrzej. Posprzątałam co się dało, wysłałam to, co napisałam,uporządkowałam planety na Cosmo i pojechałam z powrotem do Białej.

03.07

Udało się sprzedać kury. Aż 70 sztuk. Ale przynajmniej waga porządna, bo średnia wyszła 2,72.


04.07
Psy odkryły łapki. Kurze. Koty odkryły, że psy jednak nie są aż tak bardzo spolegliwe, jeśli chodzi o podkradanie im jedzenia. Oczywiście problem powstaje jedynie w wypadku kurzych łapek. Pojawienie się kota w promieniu 3 metrów od kolaka zajętego jedzeniem tego cymesu powoduje natychmiastową reakcję w postaci przyspieszenia konsumpcji połączonego z warczeniem, szczerzeniem zębów i próbami spopielenia potencjalnego złodzieja wzrokiem. Jeśli kot nie teleportuje się w bezpieczne miejsce w ciągu następnych pięciu sekund dochodzi do ataku. Ułamek sekundy później przerabiamy bajkę “Kolak i łapka”, czyli jak tu ugryźć kota, mając pełny pysk. W rezultacie horror przemienia się w komedię, gdy z lekka otumanione psy próbują pogodzić chęć rozerwania kota na strzępy z niedopuszczalnym w ich mniemaniu wypuszczeniem drogocennego specjału, czyli resztek kurzej łapki, z pyska. Oczywiście łapki ważniejsze, więc kończy się na tryknięciu kociaka nosem i powrocie do uczty. I tak, wiem, że to niezdrowe, że grozi poharataniem przewodu pokarmowego, albo przynajmniej ciężkim zaparciem, ale wyraz błogości na kolaczych mordach oraz ich godzinny protest pod lodówką, gdzie zniknęła reszta łapek, przekonał mnie, że najwyraźniej instynkt mówi psiakom co innego niż mi mądre książki.

niedziela, 1 lipca 2007

Psy, koty i cała reszta

27.06
W szale i głównie dlatego, by uniknąć wapnowania hali, poszłam posprzątać paszarnię. Nie było źle, po omieceniu sufitu, ścian i podłogi wywiozłam tylko jedną taczkę pyłu i pogoniłam kilka szczurów, które raczyły bezczelnie przyglądać się mojej radosnej twórczości. I tak się zastanawiam, czy istnieją projekty budynków inwentarskich, do których te bydlęta się nie dostaną. Faktem jest, że mimo 20 lat życia na wsi, szczurów kurnikowych nie cierpię wręcz organicznie. Myszy mogą sobie biegać do upojenia, ale szczurza morda wyglądająca zza węgła budzi we mnie mordercze instynkty. I chęć poszukiwania jakiegoś rozwiązania, by bydlaki nie mogły dostać się na kurnik. Tyle tylko, że chyba jedyną możliwością byłby projekt kurnika postawionego na palach wkopanych w zbiorniki z kwasem. A na moście zwodzonym zasieki z drutu kolczastego. I pole minowe. I gniazda automatycznie sterowanych karabinów maszynowych co 2 metry. Ech, pięknie by to wyglądało...

28.06
Przygotowania do wstawienia w toku. Oczywiście sprzęt nadal nie jest umyty, ale przynajmniej przyjechała słoma i sprawdzono instalację elektryczną. Po całym dniu latania pomiędzy starym kurnikiem, nową halą i podwórkiem przyszło mi jeszcze układać 150 belek słomy. Ale przynajmniej wiem, że uczulenie na słomę mam nadal, po tym eksperymencie moje ręce wyglądają tak, jakbym cały dzień pokrzywy zbierała. Na szczęście w trakcie ścielenia będę siedziała w Łodzi i pakowała resztę naszych rzeczy. Psy po raz pierwszy skosztowały świeżego kurczaka, trafił się zawałowiec, który padł praktycznie na moich oczach. Oprócz kolaków skorzystał Runciter, który bezczelnie podkradł kawałek mięsa prosto z miski Amber. Oczywiście Pokufana zareagowała tak jak zawsze, pokazała zęby, a gdy to nie pomogło, dała sobie spokój. Innymi słowy pełna współpraca. Gorzej jest z Perłą, która poczuła bluesa i zaczęła się marcować. Sterylizowana nie była, jakoś nie widzieliśmy potrzeby operowania kocicy mieszkającej na drugim piętrze w bloku i nie wychodzącej na spacery dalej niż na balkon. A teraz zrobił się problem, bo upilnowanie jej graniczy z cudem. Byle do soboty, wtedy będę miała dla niej leki. A za dwa miesiące, jak już będą pieniądze, razem z Runciterem pójdą pod nóż, nie ma innego wyboru. Przynajmniej załatwi się to hurtowo.

W biegu

25.06
Kury pojechały, ostało się 400 sztuk na starym kurniku. Wyjechał tez obornik, a ja zaraz wyjdę z siebie, bo roboty od groma, młoda truje, że nie ma się w co bawić, matka się zastanawia, co robić dalej, a czas nas goni. Jak tak dalej pójdzie, to na pewno na drugiego się nie wyrobimy, chyba że rzucę moją pracę umysłowa w kąt i zajmę się jedynie fizyczną. Zawsze to jedna para rąk więcej... Z innej beczki... Projekty budynków inwentarskich, które wyszukiwałam od kilku tygodni, zdały się psy na budę. Matka doszła do wniosku, że jeszcze jeden rzut weźmie, a potem rezygnuje. Może będzie coś ekologicznego uprawiać albo wynajmie hale na magazyny.... Cóż, kolejne X godzin straconego czasu. Ale przynajmniej się dowiedziałam, jak powinien wyglądać nowoczesny projekt obory z pomieszczeniem do udoju typu rybia ość. Nie wiem, po co mi to ma być potrzebne, bo matki, którą koty terroryzują, nie wyobrażam sobie jako hodowcy bydła, ale czas pokaże. Zawsze mam gdzieś projekt owczarni, może go sobie przerobić na budynek do hodowli kóz miniaturek, z nimi powinna sobie poradzić.

26.06
Byłam w Łodzi. Tak na chwilę, byle tylko wysłać teksty, które zdążyłam napisać. O dziwo, droga w obie strony zajęła mi raptem 2,5 godziny, co mogę uznać za osobisty sukces. A potem znów standardowy kierat: nakarmić kury, na które nadal nie ma kupca, posprzątać po radosnej twórczości młodej, napisać kilka kolejnych tekstów, pomóc przy sprzątaniu hali, ogarnąć trochę na terenie. Oczywiście wszystko na raz, więc już na wiadomościach zaczęłam przysypiać. Z ciekawostek okazało się, że Runciter odkrył Gapę. Tak zupełnie przez przypadek, bo wparował do kuchni, gdy Gapcia akurat spała, więc nie zdążyła ewakuować się za kuchenkę. Pół godziny później razem z Nati obserwowałyśmy, jak dwa kociaki udają, że zamierzają się porozrywać na strzępy. Sielanka trwała krótko, przyszła Perła i rozgoniła towarzystwo. Potem przyszedł Jango i pogonił Perłę. Potem ja pogoniłam Janga. Potem matka pogoniła mnie, bym zajrzała do kur i sprawdziła im wodę.

Przeprowadzka, część 2 i 1/2

23.06
No i zaczynamy. Rzeczy (tylko część) spakowane, sprawy (tylko część) pozałatwiane, projekty budynków inwentarskich i gospodarskich dla matki zgrane (oczywiście też tylko część, ale tutaj się czuję usprawiedliwiona, sporo tego znalazłam) i tylko czekam na podwody. I tak drugi dzień, bo ciągle coś wypada, jak nie nam, to ekipie transportowej. Psy mają dość, koty też, o nas wolę nie wspominać. Oczywiście na wsi netu nie ma, więc pisywać będę sobie a muzom i wrzucać wszystko hurtowo, jak mi się zdarzy dostęp do sieci na dłużej niż pięć minut. Ale cóż, takie życie, przynajmniej moje farmy na Ogame i Cosmo odpoczną :)

24.06
Oczywiście tekst wczorajszy też pójdzie przy okazji. Bo tak jakoś głuuuupio wyszło, że zanim wysłałam, odłączyliśmy sieć od mojego kompa. A teraz siedzę na paczkach i torbach. Oczywiście już na wsi, bo tak się głupio złożyło, że koło pierwszego lipca jest wstawienie kolejnych brojlerów, więc porządki w domu i rozłożenie tam naszych gratów jest chwilowo ostatnie na liście priorytetów. Ciekawa jestem, jak się wyrobimy, skoro dopiero jutro część kur z obecnego rzutu wyjeżdża do ubojni.

czwartek, 7 czerwca 2007

Przeprowadzka - klaustrofobia okoliczności RuleZ

No i sobie wykrakałam. Choć niekoniecznie to,czego się spodziewałam. Chłopię miało pomóc przy pakowaniu i tym podobnych. W tym celu miał wziąć urlop na kilka dni, bo pracując w systemie zmianowym cięzko cokolwiek zaplanować. Ale urlopu nie dostanie, bo kierownik na zwolnieniu i się braki kadrowe porobiły. Innymi słowy "cały Lwów na mój głów"... Perła ma (chyba)zapalenie spojówki, więc do kosztów imprezy trzeba dodać jutrzejszą wizytę u weta. No i zapomniałam z tego wszystkiego Nati na jutrzejszy dyżur w przedszkolu zapisać, w związku z czym będę miała do poniedziałku dziecko na głowie. Zapowiada się interesująco, z zapartym tchem czekam na kolejne ciekawe zdarzenia... Podobno co nas nie zabije, to nas wzmocni, jak tak będzie dalej szło, to 200 lat dożyję...

Przeprowadzka część I

Przeprowadzka część pierwsza

Cóż, po ponad miesiącu kombinatoryki stosowanej i szarpaniny związanej z próbami przelewania z pustego w próżne, podjęliśmy decyzję. Nic nie wyszło z próby uzyskania kredytu na własne mieszkanie, wynajęcie czegokolwiek oznacza, że albo mieszkamy, albo żyjemy, więc idziemy na przysłowiowy rympał i robimy totalną rewolucję. Ja i Nati przenosimy się na wieś, do mojej matki, Andrzej będzie krążył między pracą, swoimi rodzicami i nami. Co z tego wyjdzie, okaże się z czasem, ale zawsze to jakaś próba zmienienia naszej sytuacji, mam nadzieję, że na lepsze. Nati oczywiście szczęśliwa, jak większość miejskich dzieci nie uzależnionych od McDonalda i temu podobnych “rozrywek”, wyjazdu się doczekać nie może. Ja i chłopię podchodzimy do tego bardziej ostrożnie, tym bardziej, że do końca nie wiadomo, co się na tej wsi dzieje i jak uda nam się rozpracować logistycznie całe przedsięwzięcie. Rodzicielka plany ma ambitne, chce bym przejrzała jeszcze raz projekty budynków inwentarskich, które znalazłam na www.portalrolniczy.pl. i zobaczyła, czy czegoś nie da się wykorzystać na jej “kurniku”. Oczywiście jak najniższym kosztem. Ugryzłam się w język i nie zaproponowałam, że lepiej jest projekty budynków gospodarskich przejrzeć, bo poziom zaawansowania jej hali przypomina raczej stodołę czy garaż, a nie budynek inwentarski. Faktem jest, że na razie bardziej interesuje mnie, jak mam się z tymi wszystkimi gratami, które nam się uzbierały w ciągu ostatnich 9 lat, pomieścić w jednym pokoju. I jak to wszystko tam przewieźć. I kiedy się spakować. I w co... Teoria mówi, że przy średnio jednej przeprowadzce na 2 lata powinnam już dojść do wprawy w organizowaniu takich imprez, ale zawsze pojawiają się jakieś nieprzewidziane okoliczności. Tym razem będą one pewnie związane ze zwierzyńcem i młodą oraz tym, co zastanę w domu rodzinnym. Ale skoro alternatywą jest wegetacja przez następne kilka lat, to chyba warto spróbować.

A teraz coś z innej beczki. W ramach przygotowywania się merytorycznie do odwlekanej od ponad tygodnia sesji SW RPG, poszperałam po YouTube.


F-18 parkuje się tak



A Tornado tak




Kozaczy się tak



lub tak (choć tu już ciężko określić, kto kozaczył bardziej )




I jeszcze coś o F-16, już niekoniecznie naszych:
“Ta wymiana zdań miała miejsce zaraz po wojskowym pokazie lotniczym.
Kontroler do F-117 (myśliwiec typu stealth): Przed tobą F-16, na godzinie drugiej, 13 mil, w stronę południowa, wznosi się przez 6000.
Pilot F-117: Przyjąłem, znajdę.
Kontroler do F-16: Przed tobą F-117, na godzinie drugiej, 12 mil, przeciwny kierunek, poziom 5,
Pilot F-16: Przyjąłem, znajdę...
Pilot F-117 (natychmiast i monotonnie): A gówno.”

I tytułem komentarza jedno z wojskowych Praw Murphy'ego:
“Nie jesteś Supermanem; Marines i piloci myśliwscy: wy TAKŻE nie.”

I rozmowa ze znajomym:

- Znalazłaś coś ostatnio o naszych F-16?
- Nie
- Hmmm, może ostatni też już im się popsuł i nie latają w ogóle.


I już jest mi lepiej i spokojniej myślę o przyszłym tygodniu. Bo w końcu "że co, że ja nie dam rady?"